wtorek, 19 kwietnia 2016

Rozdział 4


Rozdział 4

- Nie mam powodów by Ci ufać - wywróciłam oczami. - Nie mam pojęcia kim jesteś i czego ode mnie chcesz.
- Mądra z Ciebie dziewczyna, gdyby było inaczej byłbym rozczarowany.
Zatrzasnął drzwi i po chwili pojawił się po drugiej stronie. Wsiadł za kierownicę  i uruchomił silnik.
Zignorowałam jego komentarz zamiast tego patrzyłam, jak próbuje wycofać samochód i jak najszybciej wyjechać spod szkoły. Obserwowałam jak marszczy brwi i klnie pod nosem, kiedy samochód za mocno kręcił lub gdy ktoś podjechał zbyt blisko. Znikł miły Justin.
W końcu znaleźliśmy się daleko od szkoły i teraz zostaliśmy tylko we dwoje.
- Mieszkam w dworze za miastem. Prowadzi do niego prywatna droga przy wylocie z miasta - poinformowałam go.
- Wiem gdzie mam jechać - odparł sucho.
- Cudownie – mruknęłam. -  Ale to nie jest droga do mojego domu.
- To także wiem. Nie jadę do twojego domu. 
Jechaliśmy dokładnie w przeciwnym kierunku jeśli mam być dokładna.
- Ale obiecałeś! Powiedziałeś, że odwieziesz mnie do domu! - podniosłam głos.
Nie czułam się bezpieczna w jego towarzystwie. Napawał mnie lękiem w jakiś dziwny sposób. Oparłam głowę o szybę. Co mam teraz zrobić.
- Spokojnie Nastyo. Najpierw wszystko Ci wyjaśnię, a potem  wrócisz do domu - obdarzył mnie łagodnym spojrzeniem. - Nie zrobię Ci nic złego.
- Zależy od twojej definicji zła. Według mnie poprawnie to zło.
Jego śmiech wypełnił samochód.
- Nie porwałem Cię skarbie. Wsiadłaś do mojego auta z własnej woli - nadal się śmiał, kiedy jednak spojrzał na mnie i zobaczył, że mi nie jest do śmiechu natychmiast spoważniał. - Przepraszam. Słuchaj jesteś bezpieczna, nie musisz się mnie obawiać. Pokażę Ci coś, a potem Cię odwiozę.
Zapadłam się głęboko w skórzany fotel.
Spojrzałam na niego. Ciemne oczy  przyglądały mi się uważnie.
- Jedziemy na cmentarz - odezwał się po chwili.
Jakbym nie wiedziała dokąd prowadzi droga, którą jedziemy. Nie zaskoczył mnie fakt, że na cel naszej podróży wybrał akurat cmentarz.
Może nawet spodziewałam się tego. W końcu jestem medium. Czego mógł chcieć ode mnie, jak nie czegoś związanego z tym.
Zatrzymał auto pod bramą cmentarza. Na szczęście przestało padać i bez obaw można było wyjść na zewnątrz.
Wyszedł z auta, obszedł je i otworzył mi drzwi. Potem ruszył przed siebie. Szedł ścieżką między nowymi nagrobkami.
- Dokąd idziemy? Justin! - Szedł szybko i nie patrzył na mnie. Zostałam nieco z tyłu przez omijanie kałuż, próbując nie wejść w żadną i nie ubrudzić butów i spodni. - Zaczekaj!
W końcu zatrzymał się przed jednym z grobów. Przyklęknął przed nim i zgarnął z niego kilka liści. Wstał, a kiedy się odsunął jego twarz wykrzywił grymas  ogromnego  smutku.
Spojrzałam na grób.  Zatkało mnie.
- O cholera! -  wykrzyknęłam - No nieźle!
Patrzyłam na grób chłopaka, który stoi obok mnie. Niesamowite i przerażające jednocześnie.  Napisy na grobie mimo upływu dwudziestu lat nadal były wyraźne.

Justin Bieber
ZMARŁY: 28.03.1996r.
ŻYŁ 20 LAT

Na grobie było też zdjęcie. Justin uśmiechał się z niego wesoło.
- Jesteś duchem?
-  I tak i nie... Powinienem być, ale nie jestem...To trudne do wyjaśnienia. - Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale najwyraźniej zrezygnował. Obszedł nagrobek i przesunął dłonią po czarno-białej fotografii.
- Jak to się stało? - Zapytałam szeptem.
- Masz na myśli, jak skończyłem wąchając kwiatki od spodu?
Skinęłam głową.
- Zostałem zamordowany. Otrzymałem trzy kule w klatkę piersiową. Jednak zamiast iść do nieba, piekła lub co tam następuje po śmierci, po prostu obudziłem się. Leżałem na tej ulicy, moje ubrania były brudne od krwi. Mimo to nie miałem śladu po kulach. W końcu podniosłem się i ruszyłem w drogę do domu. Tam pod bramą powitał mnie ołtarz żałobny złożony z kwiatów, moich zdjęć, pluszaków i listów do mnie. Do martwego mnie. Zanim zorientowałem się co się stało, minęło kilka dni. Wreszcie znalazłem to... - wskazał na nagrobek - a w mojej głowie odezwały się głosy. Powtarzały, że nie powinno mnie tu być i że zostanę ukarany za powrót. Praktycznie powtarzają to cały czas, bez przerwy. Nie mam pojęcia jak to przerwać - stanął obok mnie. - Najgorsze jest to, że ja bym chciał odejść, ale nie wiem jak.
Objęłam się ramionami i przez chwilę oboje patrzyliśmy na nagrobek. Jakby to on zawierał wszystkie informacje.
Było mi żal Justina. No bo w końcu przeżył swoją śmierć. Po stanie grobu można sądzić, że rzadko kiedy ktoś go odwiedza.
Ogarnął mnie smutek. Nie wyobrażam sobie jakie to uczucie stać nad własnym grobem.
Nagle wpadła mi do głowy pewna myśl.
- Ale skoro, jesteś tak jakby żywy to czy w grobie znajduje się twoje ciało?
- Nie wiem. Nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby to sprawdzić - odparł patrząc w niebo.- Chodź, odwiozę Cię.
Szliśmy ramię w ramię przez cmentarne ścieżki w ciszy.
Nadal zastanawiałam się nad tym skąd o mnie wiedział. Mówił, że mnie szukał i czekał na nasze spotkanie. To znaczy, że mnie obserwował, śledził.
Może nie raz był świadkiem rzeczy które robiłam, a o których nie miał wiedzieć nikt.
Chciałam go o to zapytać. Nie zrobiłam tego jednak. 
- Przez pewien czas Ramona powtarzała, że zna sposób abym mógł odejść - odezwał się otwierając mi drzwi samochodu.
Ramona? Znam tylko jedną kobietę o takim imieniu. Moja lekko zdziwaczała nauczycielka chemii. Ciekawe czy ona jest w to zamieszana.
- Kłamała?
- Przez dwadzieścia lat - roześmiał się gorzko. - Tkwię tu bez sensu, a ona zwodziła mnie. Wiesz kiedy utwierdziłem się w przekonaniu, że żyję chociaż nie powinienem - znalazłem ją. Obiecała mi pomóc.  Jest bardzo podobna do Ciebie. Jednak z tego co zdołałem się przekonać jest słabsza. Gdy powiedziałem, że chcę się zwrócić z prośbą o pomoc do twojej rodziny, nie była zadowolona - uruchomił samochód i ruszył w drogę.
Ramona Froman jest taka jak ja. No nieźle.
- Jak mnie znalazłeś?
- Przez twoją babcię. Wiesz ludzie plotkują, kiedyś usłyszałem jak mówili o niej. Zwróciłem się o pomoc do Anastazji.  Niestety twoja babcia zmarła zanim zdążyła mi pomóc, jednak  zostawiła mi list, w którym kazała zwrócić się o pomoc do jej wnuczki, gdy ta  dorośnie - spojrzał na mnie przez chwilę.
Więc moja babcia znała Justina i to ona go do mnie przysłała. Najwyraźniej myślała, że będę chętna do pomocy tak jak ona. To  nas właśnie różniło najbardziej - ona chciała pomagać ludziom, a ja nie za bardzo.  Ona mówiła o swoim darze, ja chowam go dla siebie.
- Odnalazłem Cię jakiś rok temu. Od tego czasu mam Cię na oku – zamilkł, a po chwil dodał. - Źle to zabrzmiało. Wiem, że widzisz zmarłych i im pomagasz. Widziałem jak odprawiasz rytuały, jak czytasz Księgę Cieni, jak przywołujesz żywioły. Czekałem na okazję, aby z tobą porozmawiać. Chciałem byś mi uwierzyła i zgodziła się pomóc.
Zatrzymał Rovera pod moim domem. Z pochmurnego dnia zrobił się zmierzch i  w oknie kuchennym paliło się światło. Mama krzątała się po kuchni szykując kolację.  Pewnie zastanawia się, gdzie jestem i czemu mnie zadzwoniłam.
- A jeśli się nie zgodzę? - Otworzyłam drzwi i wysiadłam. - Pomóc Ci.
Westchnął, przeczesując włosy dłonią. Ten gest wyrażał bezradność.
- Będę zmuszony trwać tu już zawsze - miał bardzo smutny głos.
-  Czego ode mnie oczekujesz  Justin? Co według Ciebie jestem w stanie zrobić?

- Możesz zakończyć moją egzystencję... 

czwartek, 14 kwietnia 2016

Rozdział 3

ROZDZIAŁ 3

Przez ułamek sekundy nie miałam pewności czy to ta sama postać. W jego obecności tutaj było coś niepokojącego. Z radością zauważyłam, że dziewczyny rzucają mu spojrzenia. To znaczyło, że go widzą co z kolei oznaczało że jest żywy, a nie jest widmem.
Chłopak podniósł głowę, a mi zaparło dech.
Spojrzała na mnie para hipnotyzujących, ciemnych oczu okolonych czarnymi rzęsami.
Patrzył prosto na mnie. Lekko przekrzywił głowę, a kącik jego ust uniósł się.
Nie odrywając ode mnie wzroku pokazał mi ręką, że mam za nim pójść.
Cholera. Sposób w jaki na mnie patrzył, jak zrobiło mi się zimno, jak przeszedł mnie dreszcz nie zachęcał do bliższego kontaktu.
Przewróciłam oczami na samą siebie. Po co się zastanawiam co robić skoro i tak pójdę.
Poszłam więc jego śladem. Rozejrzałam się dookoła i znalazłam go opierającego się o pień wielkiego, starego drzewa.
Zbliżyłam się do niego. 
Obdarzył mnie szerokim uśmiechem. Powoli skrzyżowałam ręce na piersiach.
Teraz, z bliska dokładnie mu się przyjrzałam.
Słodki Jezu, Ciemnooki był... Był tak boski, że dziewczyny pewnie dla niego wariowały. Wysoki, o głowę wyższy ode mnie, szeroki w barach. Atletyczna budowa ciała, brązowe włosy, wyraźne kości  policzkowe oraz miał szerokie i wyraźne, pełne usta. Po prostu ideał  aż proszący się o to, żeby dla niego oszaleć. I do tego jeszcze te oczy. Ja cię kręcę...
Dopiero po chwili dotarło do mnie, że on coś mówi.
- Co mówiłeś ? – Zapytałam.
- Chciałem się tylko przywitać.
- Okey.
Odczekałam chwilę, ale on nie zamierzał nic więcej powiedzieć, tylko wsunął ręce do kieszeni. Chociaż byłam tak bardzo ciekawa co robił na cmentarzu, stałam cicho czekając na jego ruch. Widziałam jednak w jego oczach, że on wie, że ja tam byłam i że go widziałam. I co gorsza, zamierza wykorzystać tę informację.
- Super przebranie – zauważył po chwili.
Rzuciłam mu zdziwione spojrzenie. Nieznajomy uśmiechnął się szerzej.
- Co powiedziałeś?
- Że ekstra wyglądasz. – powtórzył.
- I wyciągnąłeś mnie tylko po to, żeby pochwalić  mój strój... Cóż...to ja wracam do przyjaciół.
- Zaczekaj! – Zawołał.
- Co?
Chłopak uśmiechnął się szeroko. Podał mi dłoń, którą chętnie uścisnęłam.
-  Justin Bieber.
- Nastya Nethers.
Milczał przez chwilę, jakby się nad czymś głowił.
- Jak się wymawia twoje imię? - Zapytał w końcu.
- Nas- tja - westchnęłam z irytacją. Zawsze to samo.
- Rosyjskie?
- Skrót od Anastazji. Słuchaj, naprawdę chcesz rozmawiać o moim imieniu?
Przez chwilę milczał uważnie mi się przyglądając.
- Cieszysz się niezłą reputacją. Ty i twoje imię.
Pokręciłam głową.
- Nic o mnie nie wiesz. Nie znamy się.
- I tu się mylisz moja droga.  Znam Cię. Wiem kim jesteś i co robisz.
- Rozczaruję cię. Nie mam pojęcia o czym mówisz. - Chciałam się odwrócić i odejść, ale złapał mnie za rękę.
- Za długo czekałem na okazję, żeby cię spotkać.
- Nie wiem o co Ci chodzi i nie mam zamiaru się dowiedzieć. - Odwróciłam się i zanim zdążył mnie zatrzymać, wróciłam na imprezę. Obejrzałam się, jednak go nie zobaczyłam. Całe szczęście. Moje serce przyśpieszyło ze strachu.
- Hej. Gdzie byłaś? - Zapytała Nina, kiedy pojawiłam się u jej boku.
- Nie pytaj...

***
Przyznam się do czegoś.
Przez cały weekend myślałam o Justinie.
Żeby go szlag trafił.
Po pierwsze, nie mogłam pozbyć się z głowy tego jak wygląda. Nie mówię, że miękną mi kolana i mam ochotę zemdleć na samo jego wspomnienie, ale jego uśmiech i oczy...
Po drugie żałowałam, że go nie wysłuchałam. Siedząc w domu zastanawiałam się o co mu chodziło. Cały czas jego gadanina, która wtedy wydawała mi się bez sensu, siedziała mi w głowie. Trochę się go bałam. Za dużo mógł wiedzieć, a to mogło oznaczać, że był niebezpieczny.
I tak oto nadszedł poniedziałek...
Stałam przed lustrem i kończyłam się ubierać , związałam jeszcze włosy w luźnego
koka.  Z kuchni usłyszałam krzyk Alexa.
- Nastya, masz minutę!
Alex, a właściwe Alexander, to mój straszy bart. Alex jest ode mnie dwa lata starszy i nigdy by się nie wyparł pokrewieństwa ze mną, ponieważ jesteśmy jak dwie krople wody. Obydwoje mamy czarne  włosy, chociaż jego są ciemniejsze od moich, błękitne oczy. Mój brat to typowy przystojniaczek z fryzurą i stylem na złego chłopca.
- Nie masz dziś zajęć?! - Zapytałam zbiegając po dwa stopnie na raz.
- A chcesz iść pieszo do szkoły? - Odparł idąc przede mną przez hol. - Mamy nie ma, a twój samochód znów jest w warsztacie, ponad to leje jak z cebra. Rusz tyłek...
Wiedział, że nie mam wyboru. Dupek nawet na mnie nie poczekał, tylko wyszedł wpuszczając do domu chłodne powietrze. W biegu założyłam płaszcz.
Niestety mój brat miał rację. Pogodowa nie była ciekawa i nie zapowiadało się na to, żeby w najbliższym czasie miało się coś zmienić. Niebo pokrywała gruba warstwa ciemnych chmur, szczelnie zasłaniając słońcu dostęp. Oprócz tego padał rzęsisty deszcz. W drodze z domu do samochodu Alexa (BMW X8) zdążyłam zmoknąć. Było szaro, ponuro i zimno.
Najwyraźniej mój bart był dziś nie w sosie, bo całą drogę milczał. Odezwał się dopiero kiedy podjechaliśmy pod moje liceum.
- Dziś sprawdzę co z twoim samochodem.
- Dzięki. - Rzuciłam wysiadając z wozu.
- Bądź grzeczna mała - uśmiechnął się.
Zamknęłam drzwi i przebiegłam przez parking, aby uchronić się przed ulewą.
Chciałabym się móc pochwalić, że moja szkoła wyróżnia się z pośród tysiąca ogólniaków w kraju. Ale tak nie jest. Tak jak wszędzie panuje tu hierarchia i zasady towarzysko -społeczne.
A to dzień szkolny w skrócie : nuda, plotki, lunch , nuda, nuda...
Kiedy dzwonek ogłosił koniec lekcji, wraz z Niną i naszą przyjaciółką Claudią charyzmatycznym rudzielcem o zielonych oczach, wypadłyśmy z sali od historii.
Stanęłyśmy pod małym daszkiem przy wejściu do szkoły czekając na Cama. Przyglądałam się samochodom i uczniom próbującym jak najszybciej się ulotnić.
– O! A to kto? - Usłyszałam irytujący głos Lucy i oto na scenę wkroczyła królowa ze swym wiernym orszakiem.
Oderwałam wzrok od parkingu, spojrzałam daleko przed siebie i zastygłam.
 Boże… Szturchnęłam Ninę porozumiewawczo łokciem, wskazując brwiami na ogrodzenie szkoły.
– Co?  – Zapytała  skołowana  i  przeniosła  wzrok na  siatkę, mrużąc  przy tym  oczy.  – Ożeż  ty! To on?! – Spytała donośnie.
Tylko jej powiedziałam o Justinie. Nie muszę wspominać o tym, że suszyła mi głowę żebym trzymała się od niego z daleka.
Kiwnęłam  tylko  głową  na jego widok, opierającego  się  o  czarnego Range Rovera, odebrało  mi głos. Jeszcze tego mi brakowało.
 - Znacie go? – Claudia podeszła bliżej.
W tym  samym  momencie  ruszył  w  stronę  furtki. Jego ruchy  były  pewne, a  sylwetka  zgrabna.  Dostojnym  krokiem  minął  ogrodzenie  i  wszedł  na  teren  szkoły.
 – Idzie  tu – powiedziała i  zachichotała Lucy. – Pewnie  wpadłam  mu  w  oko… Rany, ale ciacho. – Poprawiła włosy, cały czas chichocząc. Spojrzałyśmy na siebie porozumiewawczo.
Miałam ochotę zwiać.  Nigdy wcześniej go tutaj nie widziałam, jestem niemal pewna, że to nie jest przypadek.
Było już za późno na dezercję. Stanął naprzeciw nas. Był zupełnie inny niż w sobotę. Poważniejszy, miał na sobie długi ciemny płaszcz, który leżał na nim idealnie i skórzane buty.
Jego twarz, choć przystojna, nie wyrażała żadnych uczuć, a z oczu bił chłód.
Lucy przecisnęła się na pierwszy plan i wyciągnęła rękę ku niemu.
– Hej, jestem Lucy. Widziałam Cię u mnie na imprezie.
Justin uniósł brwi, spoglądając na nią z góry, jakby była podeszwą jego modnych butów. Jego lekceważąca mina sprawiła, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
– Chciałem porozmawiać z Nastyą – powiedział zimno.
Lucy wzdrygnęła się jak oparzona. Chłopak przesunął się nieco w bok i spojrzał na
mnie wymownie.
– Nastyo, możesz poświęcić mi chwilę?
Skinęłam głową posyłając Ninie i Claudii uspokajające spojrzenie, ruszyłam przez parking. Zatrzymałam się dopiero koło Rovera.
- Czego chcesz ode mnie?
– Pozwolisz, że wytłumaczę Ci to w drodze do domu? -  Zapytał i otworzył przede mną drzwi.
Czy on uważa, że postradałam zmysły? Mam się wozić  z kimś, kogo zupełnie nie znam? Jeszcze czego…
– Chyba nie myślisz, że byłbym tak nierozsądny i zrobił Ci krzywdę, podczas gdy  sześciu świadków widzi, jak wsiadasz ze mną do auta? – Wyjaśnił, jakby czytał w moich myślach.
Spojrzałam w kierunku dziedzińca, na którym stały osłupiałe dziewczyny. Nina bezgłośnie zapytała: Co jest? Claudia miała szeroko otwarte oczy.
– A gdybyś nie miał świadków? – Zapytałam i lekko zadrżał mi głos.
– Nie wiem, za kogo mnie uważasz, ale nie musisz się mnie obawiać - zamilkł na chwilę. -  Chciałbym też przeprosić Cię za sobotę, źle to zacząłem. - Stałam i gapiłam się na niego, podczas gdy reszta szkoły gapiła się na mnie. Chłopak w końcu westchnął ciężko - Proszę.
–Dobra niech Ci będzie – odparłam.
– Postaraj się mi zaufać – zaproponował zamykając drzwi.


sobota, 15 sierpnia 2015

Rozdział 2

Rozdział 2

Przejeżdżaliśmy ulice, gdzie dzieciaki biegały między domami w najróżniejszych przebraniach wróżek, zombie, super bohaterów, mumii i czarownic (oczywiście).
Minęliśmy centrum miasta.
Zatrzymaliśmy się przed czarną bramą z kutego żelaza. Przede mną na wzniesieniu ledwie widocznym z powodu gęstej mgły słał dwór, Birchwood Manor.
W każdym mieście można znaleźć nawiedzony dwór, ale w Salem było ich już za dużo. Jeśli spytać o to ludzi, co najmniej jedna trzecia przysięga, że raz lub dwa w życiu widziała ducha.
Ogromna budowla przypominała zwykłą starą ruderę, jaką można sobie wyobrazić po obejrzeniu "Przeminęło z wiatrem". Budynek wzniesiono w stylu klasycznym. Ogromne gotyckie kolumny podtrzymywały dach, zbyt stromo opadający z jednej strony. Odnosiło się wrażenie jakby, dom był pochylony niczym stara kobieta. Kryta weranda prosięta była kwiatami, a w jej wnętrzu stała huśtawka. Dom pomimo wieku wydawał się solidny i całkiem ładny. Podeszłam do dużych drewnianych drzwi. Chwyciłam klamkę. Zazgrzytała i usłyszałam jak coś, lub ktoś po drugiej stronie otwiera zasuwę. Drzwi otworzyły się bezgłośnie na oścież.
Weszłam do przestronnego, wielkiego pomieszczenia.
Światło wlewało się do pokoju z wielkiego żyrandola. Dom był stary, ale mimo to w środku było jasno i nowocześnie. Bez staroświeckich mebli i olejnych obrazów, czy starych pamiątek. Wnętrze salonu przypomniało bardziej stronę z katalogu sklepu meblowego.
Mama wykonała kawał dobrej roboty, dając nowe życie pomieszczeniom po tym, jak się wprowadziliśmy do tej posiadłości.
Ruszyłam w  stronę schodów za mną szła Nina, a Cam rzucił się na kanapę w salonie.
- Tylko się streszczajcie – rzucił, gapiąc się w telewizor.
Cam był jednym z tych nieszczęsnych chłopaków, którzy byli licealnymi przystojniakami. Wysoki, szczupły ale dobrze zbudowany (przez grę w kosza) z ciemnobrązowymi włosami - oczywiście w nieładzie. Oczy koloru mlecznej czekolady i obezwładniający uśmiech sprawiał, że cały czas jest w centrum zainteresowania. Dzięki swojemu stylowi bycia potrafi przekonać do siebie niemal wszystkich. Wszystkich oprócz mnie. Ja zazwyczaj jestem odporna na niego, przeciwnie do Niny.
Schody prowadziły Nas na górę. Na piętrze znajdowały się trzy pokoje. Weszłam do swojej sypialni.
Pokój był w kolorze śliwki, bieli i srebra. Na ścianie przy drzwiach znajdował się olbrzymi kolaż. Nie wyglądał, jakby został wykonany w jakimś konkretnym celu, po prostu zdjęcia poprzyklejane jedno na drugim. Niektóre zdjęcia zostały wykonane przeze mnie.
Przedstawiały mój dom, ulice, moje liceum, a także moich przyjaciół. Wiele zdjęć ogrodów. Były też zdjęcia miejsc które chciałam odwiedzić: niewyobrażalnie niebieski ocean, kilka mostów, wysp, zabytków.
Róże i Gardenie w okrągłym wazonie, wypełniły pokój swym delikatnym zapachem. Pod ścianą stało wielkie łóżko, zarzucone górą fioletowych poduszek. Podłogę pokrywał puszysty, biały dywan. W pokoju znajdowało się też biurko, na którym stała lampka i laptop. Duża szafa i regał, wykonane z jasnego drewna. Na regale znajdowały się moje ulubione książki oraz płyty.
Drzwi ze szkła prowadziły na taras, z którego rozciągał się widok na ogród.
Bez zbędnych pogaduszek zabrałyśmy sie do pracy.  Musiałyśmy przebrać Ninę w jej kostium rodem z "Harry’ego Pottera".
Po tym jak skończyła się ubierać i zawiązałam jej krawat miałam przed sobą najprawdziwszą uczennicę Slytherinu.
Sama darowałam sobie przebieranie, po co mam zakładać strój czarownicy, skoro jestem ubrana jak czarownica. Poprawiłam tylko włosy.
Obydwie stanęłyśmy przed lustrem.
Ninę znam niemal tak długo jak Cama. Nina i ja miałyśmy to samo podejście do ludzi i świata. Dzieliłyśmy te same upodobania, hobby i ciężkie poczucie humoru.
Natomiast bardzo różniłyśmy się pod względem wyglądu. Nina średniego wzrostu brunetka z długimi włosami, ciepłą karnacją i brązowymi oczami i słodkiej twarzy, miłej twarzy.
A ja moi drodzy.
Oto moja skromna osoba: Mam metr siedemdziesiąt wzrostu, jestem szczupła i mam całkiem zgrabną sylwetkę. Mam naturalnie czarne włosy, jasną karnację i zimne niebieskozielone oczy. Dodajmy mocny makijaż, prowokacyjny rockowy styl.
Wyszłyśmy z mojego pokoju i poszłyśmy zgarnąć Cama, który w kuchni wyżerał ciastka mojej mamy. 
Impreza na którą szliśmy odbywała  się u największej zołzy w szkole - Lucy Shepard. Organizowała ją co roku, zawsze pod innym hasłem. Dziś był to Sabat Czarownic. Mało oryginalne, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja.
Ogólnie, ironia uderzająca do mojej osoby w tym haśle przekonała mnie by tam nie iść. Jednak niepojawienie się u Lucy, było jak towarzyskie samobójstwo. A dla mnie nawet jak poddanie się, bowiem od lat ja i wyżej wymieniona zołza prowadzimy coś w rodzaju "zimnej wojny". Konflikt nie został wypowiedziany, jednak trwa. Sama nie wiem, jak to się zaczęło. Po prostu pewnego dnia zaczęłyśmy rywalizować i tak już zostało. Czasami jest tak, że udajemy koleżanki. Plotkujemy i chichoczemy razem. Dobrze wiem jednak, że wystarczy iż się odwrócę a ona gada za moimi plecami. Ale jak to mówią "trzymaj przyjaciół blisko, wrogów jeszcze bliżej".
Impreza odbywała się na przedmieściach Salem. Dziewczyna mieszkała w wielkiej nowoczesnej wilii. Muzykę słychać było na całej ulicy. Dziesiątki samochodów stało zaparkowanych wzdłuż niej, oraz na trawniku. Przed domem piętrzyły się halloweenowe ozdoby. Dynie, strachy na wróble, pajęczyny i wielkie pająki , szkielety oraz trumny. Co roku to samo.
Weszliśmy do holu pełnego poprzebieranych i pijanych ludzi.  Wszystko zdawało się pulsować w rytm basów lecących z głośników.
Gospodyni powitała nas w holu wymuszonym uśmiechem. Jej strój bardziej przypomniał dziwkę, niż czarownicę. Ale co ja tam mogę wiedzieć.
Ruszyliśmy w głąb domu. Cam przywitał się z swoimi kolegami i zostawił nas same. Nina zaciągnęła mnie na środek salonu, który służył za parkiet do tańca. Zaczęłyśmy kołysać się w takty muzyki. Już po kilku krokach pochłonął nas szał zabawy. Dołączył do nas Cam, niosąc w plastikowych kubeczkach podejrzaną substancję zielonego koloru. Pokręciłam głową, kiedy podał mi jeden.  Wzruszył ramionami i opróżnił obydwa kubeczki.
Mimo gorąca panującego dookoła, przez moje ciało przebiegł zimny dreszcz.
Wtedy go zobaczyłam, ciemna postać stała pod ścianą opierając się o nią jak wcześniej o nagrobek na cmentarzu. Jestem prawie pewna, że to był ten sam chłopak...


wtorek, 21 lipca 2015

Rozdział 1

ROZDZIAŁ 1

- To jest bardzo zły pomysł - marudziła Nina idąc za mną. - Nastya to się źle skończy. Widzisz to miejsce? Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
Nie. A przynajmniej starałam się jej nie słuchać. Kochałam moją najlepszą przyjaciółkę Ninę, jednak dziś nie miałam humoru na jej marudzenie. Zwykle wspierała mnie w takich wypadach lub sama podsuwała mi pomysły. Jednak nie dziś.
Jeżeli mam być szczera, to się jej nie dziwię. Kto normalny chciałby chodzić po takich miejscach, jak to do którego właśnie zmierzamy. Zwłaszcza w wieczór Halloween podczas pełni. Niewielu chętnych by się znalazło.
Może jacyś Goci lub Emo? Nieważne.
Ale nikogo tu nie będzie. Tylko ja będę świadkiem tego, co będzie się działo.
- Daj spokój, zaraz będziemy na miejscu. - Rzuciłam przez ramię.
- To mnie martwi najbardziej – mruknęła. - Nie zastanawiałaś się może, dlaczego nikt tu nie przychodzi?
- Jest! – Krzyknęłam.
Ruiny świątyni były ukryte wśród lesistej polany. Z budynku pozostały tylko zewnętrzne ściany. Dach i podłogi zapadły się już dawno temu. To co nie zdążyło zgnić, ustępowało pod naporem drapieżnych pnączy i młodych drzewek, wydzielających zjełczały zapach. Kościelny plac z ruinami budynku otaczał kamienny mur. Jedynym otworem w ogrodzeniu była osłonięta daszkiem furtka cmentarna o rozmiarach wystarczających, aby pomieścić żałobników niosących trumnę. Od bramy do drzwi kościoła prowadziła ścieżka, która uparcie nie poddawała się chwastom.
Przecięłam ją i bez problemu przeszłam przez sypiące się ogrodzenie.
Odwróciłam się do Niny.
- Nina chodź. Nie możesz zostawić mnie samej – powiedziałam, będąc już po drugiej stronie.
- Przecież wiesz, że i tak pójdę z tobą. Tylko wiesz równie dobrze, że teraz mogłybyśmy przygotowywać się na imprezę.
- Pójdziemy na imprezę. To długo nie potrwa.
- Co roku tak mówisz. - Nina przeskoczyła przez ogrodzenie i wylądowała obok mnie.
Roześmiałam się. To była prawda. Zawsze wszystko ma trwać chwilę, a wychodzi z tego nawet po klika godzin. Poprawiłam torbę sportową na ramieniu.
Zmierzchało, cienie rozmyły się. Czuć było przemijanie - ani dzień, ani noc, szara, ponura godzina.
Na cmentarzu odezwał się samotny kruk, lecący powoli w ślad za krewniakami. Było tak cholernie zimno i cicho. 
Przed nami cmentarz ciągnął się co najmniej przez pół kilometra i kończył potężnym żywopłotem. Na cmentarzu nie wypadało dalej maszerować, rozkopując trawę, dlatego zwolniłyśmy i stąpałyśmy po cichu.
Większość kamieni nagrobnych zrobiono z ciemnego granitu, lub marmuru. Inskrypcje były wytarte i ledwo widoczne w mroku.
Odczytałam kilka nazwisk i parę dat z tysiąc osiemset któregoś. Nie mogłam się powstrzymać żeby ich nie dotknąć, więc wyjęłam ręce z kieszeni i szłam przesuwając palcami po nich.
Kamień był zimny, szorstki i brudny. Po kilku tablicach pięły się więdnące kwiaty.
Wyglądało na to, że nagrobki są poustawiane przypadkowo. Kiedy już mi się wydawało, że zauważyłam równy rządek, linia zakrzywiała się w dziwny owal. Raczej nie było ryzyka, że się zgubię, bo po jednej stroni widziałam wyraźnie ciemny las.
- Dobra tu będzie okay. - Zatrzymałyśmy się pod wielką figurą anioła.
Położyłam torbę na zimnej ziemi.
Przykucnęłam na ziemi, otworzyłam bagaż i razem z Niną zaczęłyśmy wyjmować z niego świece, kryształy, sól oraz księgę. Z kieszeni kurtki moja towarzyszka wyciągnęła paczkę zapałek.
Narysowałyśmy równy krąg z soli i zapaliłyśmy świeczki dookoła. Nina wyszła z kręgu i patrzyła teraz na wszystko z pewnej odległości. Wstałam, aby zdjąć sweter żeby móc na nim uklęknąć. Spojrzałam jeszcze raz na moja przyjaciółkę.
- Teraz to naprawdę wyglądasz jak czarownica. - Zauważyła z lekkim uśmiechem.
Spojrzałam w dół. Miała racje. Czarny sweter sięgał mi prawie do łydek. Pod spodem miałam jednolicie czarny T-shirt. Lamówka zamiatającej o ziemię cygańskiej spódnicy, także była czarna.
- Zaczynamy? - spytała Nina.
Sprawdziłam godzinę na zegarku, który miałam na ręku. Idealnie. Skinęłam głową do dziewczyny. Ta cofnęła jeszcze klika kroków.
- Nadal uważam, że to kiepski pomysł! - krzyknęła jeszcze do mnie. - Narobisz sobie kłopotów!
Odpowiedziałam jej uśmiechem i uniosłam kciuk do góry. Patrzyłam jeszcze jak Nina odwraca się i wraca biegiem do samochodu, gdzie czeka jej chłopak Cam.
Uklęknęłam pośrodku koła i spojrzałam w niebo. Na niebie nie widać było jeszcze księżyca.
Dobra zróbmy to raz, a dobrze i spadamy na imprezę.
Poczułam to, jeszcze zanim usłyszałam. Wrażenie czyjejś obecności. Zaraz potem usłyszałam szum.
Wrażenie, ze ktoś jest tuż obok mnie wzmogło się, a dźwięk stał się nieco głośniejszy.
Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Zastygłam w bezruchu. Próbowałam oczyścić swój umysł. To zawsze pomaga. Nie bój się!
Dobrze znałam uczucia które się we mnie obudziły.  Ktoś z zaświatów jest tu ze mną. Czułam to nie raz w starym domu, w kościele, w szkole, u sąsiadki i w domu mojej babci. Wszędzie tam straszyło- duch kobiety zamordowanej przez męża, duch księdza, duch nastolatka zmarłego na atak serca na lekcji matematyki i duch mojej prababci.
Scenarzyści piszą scenariusze filmów o opętaniach  i zjawach dręczących domowników. Nawet nie zdają sobie sprawy, że zmarli są wokół nich na co dzień. W dzień i w noc, w kinie, w samochodzie.
Dlaczego uważam się za specjalistę, od niespokojnych zmarłych dusz? Ponieważ je widzę i słyszę. Jestem Medium.  
To prawda i nie jestem jedną z tych "nawiedzonych" starych (lub młodych zależy od podejścia) kobiet, które cały dzień siedzą owinięte kilogramami szali, w niewietrzonym pomieszczeniu paląc zioło, a potem twierdzą że mają wizję z zaświatów. Jakbym się upaliła jak one, to też bym miała niezłe wizje. Nie mówię, że wszystkie to oszustki, ale większość z nich to po prostu naciągaczki. No proszę, tekst typu "Wypędzę tego ducha za sto dolarów" już wskazuje na oszustwo.
Stare legendy zalecały odprawienie rytuału w kościele o północy, ale umarli byli na bakier z punktualnością, szczególnie w Halloween.
Rytuał polegał na tym, aby w ten szczególny wieczór w miejscach opuszczonych i zapomnianych jak to założyć coś w rodzaju bramy, aby złe duchy z czyśćca nie mogły powrócić na ziemię. Założenie pieczęci było proste i w miarę łatwe. Polegało na stworzeniu symbolu,  inaczej  ‘’Drzwi’’.
Sięgnęłam po Księgę Cieni. Otworzyłam ją, po czym zaczęłam kartkować. 
Przeglądałam ją strona po stronie. Każdą kartkę pokrywały rzędy równiutkiego pisma i starannie naszkicowanych diagramów, przypominających sieci pajęcze. Diagramy składały się z większych i mniejszych okręgów, greckich liter, dziwnych znaków i run.
Były tam trójkąty, ośmiokąty, pentagramy, kwadraty i siedmioramienne gwiazdy. Na marginesach  zanotowano komentarze, a z diagramami przeplatały się ustępy po łacinie i spisy różnych substancji. Na większości owych spisów figurowała sól. Były tam też między innymi: imbir, wosk, paznokcie, odłamki lustra, pazury koguta, kocie zęby i barwne wstążki. I krew. Wśród składników często znajdowała się kropla krwi. W księdze znajdowały się zaklęcia na każdą okazję. 
Jedne pomagały odnaleźć zgubę, inne błogosławiły niemowlęta, lub odczyniały urok. Niektóre umożliwiały jasnowidzenie, zapewniały obronę przed złymi czarami, albo leczyły wszelkie choroby i rany.
Przewracałam strony. Moje serce płonęło. Czułam też dreszcz ekscytacji, jakby przez gardło przebiegał mi prąd.
Przypomniałam sobie o Ninie i Camie, czekających w samochodzie i skupiłam się na zadaniu.
Znalazłam odpowiednią stronę w księdze. Złapałam mały scyzoryk, który ze sobą przyniosłyśmy i nacięłam sobie palec. Natychmiast pojawiła się kropla krwi. Wyrecytowałam słowa z  księgi, kreśląc symbol bramy na ziemi cmentarza.

Ne dimittas inferos animas
Mortius nocte ianuas cllausas
Quinque elementa ceravit porta
Sanguine arcem ex operit[1]

Na sekundę zerwał się wiatr, targając liśćmi na drzewach i płomieniami świec wokół mnie. 
Rozległ się krzyk, wokoło zaroiło się od różnych postaci z pustymi oczami i zaszytymi ustami. Jedna po drugiej zbliżały się do mnie, a kiedy krąg nie pozawalał im przejść, wydając z siebie przeraźliwe, mrożące krew w żyłach dźwięki  dziesiątki, a nawet setki dusz w agonii wracało do podziemia. Symbol zalśnił na bordowo i po czym zastygł w ziemi, zamykając ostatnią z siedmiu bram do następnego roku.
Wstałam z zimnej ziemi i otrzepałam spódnicę, podniosłam sweter i zrobiłam z nim to samo. 
Zamknęłam księgę, odłożyłam ją do torby, pozbierałam kryształy, rozmazałam krąg i zaczęłam zdmuchiwać świeczki, chciałam sprzątnąć wszystko, jak najszybciej i wrócić do przyjaciół.
Właśnie zapinałam suwak w torbie kiedy zobaczyłam, że ktoś mnie obserwuje. Osoba stała oparta o jeden z kamiennych nagrobków, kilkanaście kroków ode mnie. Mimo, że nadeszła już ciemność doskonale było widać obcego. Był to chłopak.
Przeszedł mnie dreszcz. Na pewno nie było to żadne z moich przyjaciół. Wiedziałabym, że to Cam. Była to też osoba w pełni żywa, poznałabym gdyby było inaczej.
Zrobiłam krok do przodu kurczowo trzymając torbę w ręku, aby w razie czego szybko móc  rzucić się do ucieczki. Po co ktoś chciałby być w takim miejscu jak to.
- Nastya!  - dobiegł mnie głos Niny.
Instynktownie odwróciłam się w stronę z której doszedł jej głos. Kiedy znów spojrzałam w stronę intruza, nikogo tam nie było.
- Hej skończyłaś już? – Zapytała, kiedy podeszła do mnie. Jej latarka rzucała słabe światło dookoła nas.
- Tak. Możemy wracać. – Odpowiedziałam, jeszcze raz rozglądając się dookoła. - Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale czy ktoś tu był?
- Poza nami ktoś miałby tu być? Ktoś żywy?  - Zaśmiała się Nina.
- Gdyby był martwy, nie pytałabym. - Odpowiedziałam idąc przez cmentarz.
- No racja. Nie, nikogo nie widziałam. - Przeskoczyła przez mur, a ja zaraz na nią gdzie 
powitały nas dwa reflektory samochodu Cama.




[1] Duszom z Zaświatów wejść nie pozwalam
Umarłym tej nocy drzwi zamykam
Pięć żywiołów bramę stworzyło

Moja krew zamek zatrzaśnie